Historia miasta N.
Dokąd zmierzasz, Ojczyzno? Jak to się stało, że wczorajsi bandyci i spekulanci, dziś to szanowani politycy i biznesmeni? Jak to się stało, że rządzi Tobą ta hołota, która okrada i poniża Cię, Matko? Czemu dumny naród rosyjski żyje w nędzy i degraduje na własną prośbę?
Przedstawię Wam zaledwie cząstkę z życia niewielkiego miasteczka w Rosji. Bardzo możliwe, że niektórzy mieszkańcy rosyjskiej prowincji, niezależnie od jej geograficznego położenia, po części poznają w tym opowiadaniu swe miasto. Miasto N. liczy ponad 40 tys. mieszkańców, ma dość korzystne położenie geograficzne, przebiega przez niego trasa Moskwa – Władywostok i kolej Transsyberyjska. Żyje, a raczej żyło, dzięki przemysłowi chemicznemu. Ma, a raczej miało, kilka gigantycznych zakładów chemicznych, które niegdyś produkowały na taką skalę, że potrafiły zaspokoić „potrzeby chemiczne” lwiej części naszej ogromnej Ojczyzny.
Zakłady sprzedano interesantom moskiewskim
W głodnych latach dziewięćdziesiątych przedsiębiorstwa zaczęły upadać. Bywało, że po kilka miesięcy pracujący tam ludzie na oczy nie widzieli należnego im wynagrodzenia. Wielokrotnie zakłady przekazywano z rąk do rąk, aż sprzedano interesantom moskiewskim. Nie, nie po to, by nowe kierownictwo wyciągnęło je z ruiny, unowocześniło, utworzyło miejsca pracy, lecz po to, by wycisnęło z niego ostatnie soki i porzuciło, bez zbytecznego martwienia się o pracowników oraz los miasta, gdyż przeważnie te zakłady go żywią. Już ogłoszono o rychłym zamknięciu jednego z sektorów chemicznych, pracę straci ponad dwa tysiące osób. Z kolei inny zakład chemiczny tworzyw sztucznych prawie za darmo kupił pewien obywatel Chin, zaczął jego odbudowę i reorganizację, lecz nie będą tam pracowali Rosjanie, tylko ziomkowie tamtego pana; już powstaje dzielnica dookoła tego zakładu, niebawem zostanie zamieszkana przez Chińczyków.
Tak to jest w naszym kraju, że władze pomiatają swymi obywatelami, nie troszczą się o ich dobro, tylko o interesy sąsiada, szastają na prawo i na lewo majątkiem narodowym, powstałym za sprawą entuzjastów z ZSRR, właściwie naszych ojców, którzy gromadzili go w imię lepszej przyszłości swej Ojczyzny.
Jest w naszym mieście jeszcze kombinat wydobywania soli, średnia pensja wysokokwalifikowanego inżyniera tej organizacji wynosi zaledwie 10 000 rubli (ok. 1000 złotych). Przedsiębiorstwo to również zostało przekazane pewnemu Moskwiczowi, pracującemu na rzecz wpływowej rosyjskiej finansowej grupy przemysłowej, znanej z celowego doprowadzenia do sztucznego bankructwa przedsiębiorstw. Z powyższego wynika, że ten pan nie długo będzie gościł w naszym mieście. Po wykonaniu zadania ślad po nim zaginie.
Era władz i politykawania pana X.
Do roku 1996 miasto N. miało mniej lub bardziej udolnych gospodarzy, aż w tym samym pamiętnym roku zjawił się niejaki pan X. Swego czasu na wzór większości swych kompanów dorobił się dzięki nielegalnej sprzedaży napojów alkoholowych i spirytusu. Wzbogacił się, wybudował sobie w najlepszej dzielnicy miasta godny pozazdroszczenia pałacyk. Pieniądze miał, więc, jak to często bywa, zechciało się panu X. władzy i politykowania. Nie obeszło się bez pomocy pewnych osobników, którym zależało na „ich” człowieku u steru władzy. Kandydował na stanowisko prezydenta naszego miasta, zdobył ponad 50 % głosów elektoratu. Podczas swej kadencji, nie wahał się co do ubijania wątpliwych interesów. Mając za sobą całe zaplecze administracyjne i odpowiednie znajomości, namiętnie poświecił się prywatyzacji majątku miejskiego – sporej części sektora mieszkaniowo-komunalnego i innych przynoszących dochód do budżetu miejskiego przedsiębiorstw. Ich mienie przekazywał na rzecz prywatnych firm zapisanych na osoby z jego otoczenia, również na krewnych. Wszystkie wszczęte w sprawie „czarnej prywatyzacji” śledztwa, umorzono z powodu braku dowodów dokonania przestępstwa.
Jeszcze jeden drobny przykład pokazujący w jak głębokim znieważaniu pan X. miał swych wyborców, darzących go niegdyś zaufaniem – na jego polecenie zdemontowano linię tramwajową, która łączyła miasto i wspominane zakłady chemiczne. Dochód ze sprzedaży szyn i kabli Pan X. przywłaszczył. Nic go nie obchodziło, że ludzie nie mają teraz jak dojeżdżać do pracy. Spora odległość od miasta, idąc na piechotę z domu do pracy i na odwrót w srogą rosyjską zimę, gdy temperatura sięga poniżej 40 stopni Celsjusza, można zamarznąć na śmierć.
Przesiedział na fotelu głowy miasta dwie kadencje z rzędu. W roku 2004, gdy ziomkowie mieli go dosyć i otwarcie wyrażali swe niezadowolenie, nie odważył się kandydować po raz trzeci. Odszedł, pozostawiając po sobie w opłakanym stanie drogi i budynki miejskie, nędzę w szpitalach i szkołach. Tego, co nakradł, starczyło mu na otworzenie w regionie kilku stacji paliwowych. Ponad to jest przewodniczącym rady dyrektorów sprywatyzowanego miejskiego przedsiębiorstwa świadczącego usługi komunalne. Za wyjątkiem jednej gazety, ma on w posiadaniu media lokalne – stację telewizyjną i gazetę, które składają na jego cześć ody. Przeszłość go nie żegna, nadal nie potrafi się oprzeć pokusie zarobienia łatwego pieniądza, nie stroni od podejrzanych transakcji i zawłaszczenia majątku państwowego.
Wywożenie żwiru z brzegów rzeki
Latem 2006 r. całe miasto wrzało na temat pewnego interesu, mianowicie nielegalnego wywozu z miejscowej rzeki żwiru. Otóż przebiegły pan X. domówił się za określoną kwotę z niemniej przebiegłym panem V. – wójtem pewnej wsi, która leży nad rzeką, że ten drugi przymknie oko na wywożenie z jej brzegów żwiru. To, że wydawanie zezwoleń w sprawie wykorzystywania bogactw naturalnych leży w gestii specjalnych organów państwowych, obydwóch panów nie obchodziło. Ponad to, takie nikim nie kontrolowane, niczym nieograniczone wydobywanie żwiru mogło spowodować poważne szkody ekologiczne, gdyż naruszano w ten sposób koryto rzeki.
W rezultacie układu pana X. i pana V. ze wsi jak mrówki sznurkiem pociągnęły się samochody ciężarowe, wywożąc w nieznanym nam kierunku państwowe dobra naturalne. Mieszkańcy wsi w obronie swej rzeki zwrócili się do prokuratury, wszczęto śledztwo. Co prawda, zahamowano wywóz żwiru, ale obydwaj panowie są na wolności, wójta pozostawiono na stanowisku.
Taki los spotkał nie tylko rzekę, także lasy naszego regionu są notorycznie nielegalnie wyrąbywane. Pieniądze ze sprzedaży drewna osiadają w kieszeniach nieczystych – na rękę biznesmenów, miejscowej mafii i przedstawicieli władzy, z odznaczeniami pułkowników milicji, urzędników, łapówkarzy z federalnej służby gospodarstwa leśnego, których świętym obowiązkiem jest ochrona lasów państwowych.
Miastem rządzi dwugłowy potwór
A co z naszym miastem? Otóż rządzi nim współcześnie dwugłowy potwór – prezydent miasta i głowa administracji, lecz nie w jednej osobie, tylko w dwóch – pana Z. i pana Y. Obydwaj kompletnie ignorują zebrania i posiedzenia, na których powinno się rozstrzygać palące problemy miasta. Na pytanie dokuczliwych dziennikarzy, co się właściwie dzieje, przedstawicielka administracji odpowiada jedno i to samo: „Są na chorobowym, albo mają wyjazd służbowy”. Czasem jednak zdarza się, że jakiś sprytny reporter dopadnie któregoś z nich na korytarzu siedziby: uciekają wtedy od niego, nie udzielają wywiadów. Co gorsze, potwór nie jest w zgodzie z samym sobą, ciągle spekuluje i kłóci się o zakres kompetencji i obowiązków, zresztą te ostanie go nie interesują, ale zostawmy to.
Narkotyki, narkotyki
Po rozpadzie ZSSR i otwarciu granic, kiedy z Azji Środkowej do Rosji strumieniami polały się narkotyki, nie ominęła ta plaga naszego miasta. Starszy syn pani Walentyny – Sławek – umarł po czterech latach stażu narkomańskiego od przedawkowania. W szpitalu lekarze nie zdołali podać mu ratującej życie kroplówki, gdyż nie miał prawie żył na ciele. Ostatnie cieniutkie, co pozostały i do których lekarz usiłował wkłuć igłę, rwały się od najmniejszego nacisku.
Władysław zażywał narkotyki od 16. roku życia. Obrócił życie rodziców w piekło. Zwłaszcza cierpiała matka i młoda żona, z którą zdążył spłodzić w wieku 15 lat dziecko. Wyniósł i wysprzedał z domu wszystko, co się dało, nawet stare wypłowiałe dywany i również stary, radzieckiej produkcji telewizor. Obrączki rodziców także wylądowały w ręku drobnego spekulanta. Właściciele wyrosłych jak grzyby po deszczu lombardów dobrze wiedząc o pochodzeniu przynoszonych do nich rzeczy, zdając sobie sprawę, na co mają być przeznaczone pieniądze uzyskane ze sprzedaży, przyjmują wszystko. Nie brzydzą się używanym sprzętem AGD, a złota biżuteria cieszy się u nich szczególnym powodzeniem. Żona Sławka nie wytrzymała bestialstw męża. Na początku błagała, groziła, wzywała ku sumieniu, daremnie, w końcu odeszła w nieznane, z małym dzieckiem na rękach. Ojczym również stracił cierpliwość do wybryków pasierba. Pewnego dnia spakował się i wyprowadził z mieszkania. Pani Walentyna w pojedynkę podjęła się walki o życie Sławka, przegrała, umarł na jej oczach.
Młodszy syn Igor poszedł w ślady starszego, tym razem matka postanowiła za wszelką cenę wyrwać swe dziecko z łap nałogu. Przeprowadziła się do innego miasta, by pozbawić syna przyjaźni koleżków narkomanów, lecz on i na nowym miejscu znalazł sobie odpowiednie towarzystwo. Matka nie dawała za wygraną, kilka razy do roku, wysyłała Igora w głąb prowincji, do jakiejś odległej wsi, gdzie żył, kurował się, odzyskiwał sens życia. Ale gdy tylko wracał, wszystko zaczynało się odnowa – kumple i narkotyki. Próbował pracować, wyrzucali go za każdym razem, gdy dowiadywali się, kim jest. W rzadkich chwilach jasności umysłu, rozumie, że pada w przepaść, próbuje nawet bronić się przed uzależnieniem. W momencie głodu narkotycznego zamyka się w mieszkaniu, w mękach przeczekuje, aż ulży. Dużo sił i cierpienia go to kosztuje. Wyje z bólu, gdy szczególnie cierpi, matka nie mogąc patrzeć na to wszystko – własnoręcznie podaje mu narkotyk. Nie ma już nadziei na jego wybawienie…
W starym mieście przy jednej ulicy stoi dom i żyją w nim Cyganie trudnią się sprowadzaniem i handlem narkotykami. Kilkakrotnie dom podpalali zdesperowani mieszkańcy naszego miasta, za każdym razem gospodarze w błyskawicznym tempie odbudowywali go. Nieraz karetka zabierała z pod jego bram umierających od przedawkowania chłopców. Niecierpliwie zażywali tuż na miejscu zaraz po kupieniu. A co na to władze miejskie i rejonowe? Nic, wiedzą, lecz milczą. A co na to milicja? Otóż wspólnie z lokalnymi strukturami mafijnymi kontroluje i przykrywa ten handel.
I w dalszym ciągu AIDS
W regionie zyskało miasto N. ponurą sławę lidera AIDS. Według oficjalnych statystyk medycznych na każde tysiąc mieszkańców przypada dwóch chorych, albo będących nosicielami tej zarazy. Biorąc pod uwagę realia rosyjskie, trzeba pomnożyć tę liczbę o 10 razy. Narkomania jest pierwszym i pewnym źródłem zarażenia się, zaś nie tylko ona. Młode dziewczęta zaraz po ukończeniu szkoły, a nawet po jej porzuceniu, udają się na handel własnym ciałem. „Poszczęści się” im, gdy zatrudni ich agencja towarzyska. Niektóre z nich w trosce o reputację „dbają” o swe pracownice. Mają podpisaną umowę z prywatnym centrum zdrowia i co miesiąc wysyłają dziewczyny na anonimowe badania w zakresie chorób wenerycznych, AIDS i żółtaczki typu B. Przynajmniej w taki sposób zmniejsza się ryzyko nabawienia przez klientów i prostytutki przykrości.
Najczęściej jednak dziewczyny te lądują na trasie federalnego znaczenia Moskwa – Władywostok. Podobnie wartownikom na służbie, stoją w dzień i w nocy, zimą i latem, w mróz i upał, w śnieg i deszcz. Za marne grosze sprzedają przejezdnym i miejscowym miłośnikom chwilowych przyjemności – swą godność.
W tym samym złowieszczym starym mieście znajduje się wypoczynkowy kompleks łaźni i saun, który jest jednym z niewielu punktów rozrywkowych dla zajezdnych urzędasów moskiewskich, a także wszelakiej maści biznesmenów i przedstawicieli światka przestępczego. Zatrudnia ten kompleks dziewczyny lekkich obyczajów. Według życzeń klienta, dobiorą mu odpowiednią partię, z którą zdradzi swą żonę. W lokalnych gazetach roi się od ogłoszeń typu „Miła zabawa w towarzystwie uroczych pań”. A co na to władze miejskie i rejonowe? Nic, biernie obserwują to haniebne zjawisko. A co na to milicja? Nic, choć uprawianie prostytucji jest w Rosji prawnie zabronione, nie czyni ani kroku, by zapobiec lub chociaż ograniczyć skalę tego procederu.
Alkohol – rekompensata nipowodzenia życiowego
Kolejną plagą miasta N. jest powszechne pijaństwo. Alkohol stanowi rekompensatę niepowodzenia życiowego. Desperacja, poczucie beznadziei, brak wiary w lepsze popycha człowieka ku butelce. Matka czy żona jest samotna w swej walce z synem czy mężem alkoholikiem. Państwo nie interweniuje w te sprawy. Dla państwa człowiek pijący to człowiek z góry stracony, więc nie ma potrzeby zajmować się przedstawicielem marginesu społecznego. Poza tym, po co podejmować jakieś kroki, gdyż ogłupiałe z wódki ludziska łatwiej poddają się dominacji i sterowaniu, łatwiej jest zawładnąć ich odurzonymi alkoholem umysłami. Społeczeństwo przywykłe do widoku pijanego na ulicy uważa to za normę, pozostaje obojętne wobec tego problemu.
Owszem, powstają tu i ówdzie anonimowe kółka alkoholików, których założycielami są cudem uratowani byli nałogowcy, lecz bez fachowej pomocy psychologicznej i lekarskiej niesamowicie trudno samodzielnie wyrwać się z łap nałogu. Często alkoholik nie zdaje sobie sprawy z tego, że trzeba go leczyć, opiera się wszelkim próbom ocalenia go ze strony krewnych. Dobrze, gdy znajdzie się taka osoba, której zależy na nieszczęśniku, lecz piją nieraz całe rodziny, pogrążają się razem. I co wtedy? Konsekwencją są liczne dramaty małżeńskie, osierocone za życia rodziców dzieci.
W rodzinie Iwanowów piją wszyscy jej członkowie, włącznie ze starszymi dziećmi. Rodzice już przepili duże mieszkanie, razem z piątką ich potomstwa gnieżdżą się teraz na trzydziestu metrach kwadratowych. Ubierają się i żywią na miejskich śmietnikach. Żałosny i przykry jest widok, gdy grzebią tam w poszukiwaniu resztek jedzenia. Zasiłek państwowy na młodsze dzieci idzie na tanie trunki, często to spirytus, albo nawet denaturat. Na nic groźby komitetu opiekuńczego odnośnie pozbawienia małżeństwa praw rodzicielskich, piją nadal.
Aborcje – jeden ze środków koncepcyjnych?
Na koniec opowiadania chciałabym zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt – aborcję. Większość rosyjskich kobiet traktuje ją jako jeden ze środków koncepcyjnych. Ani państwo ani Cerkiew nie chcą pozbawić ją tego przekonania. Szerokim łukiem omijają ten bolesny temat. Niektóre panie wielokrotnie w ciągu życia decydują się na morderczy krok. Marina poddawała się zabiegowi dziesięć razy. Natura nie przebaczyła kobiecie tego grzechu. Pierwsze jej dziecko po tylu aborcjach urodziło się z wodogłowiem, połowę swego życia dzieciątko spędza w szpitalach i na wizytach u znachorów.
Brak seksualnej edukacji w szkołach i w rodzinach, prawo rosyjskie zezwalające na bezproblemowe poddanie się zabiegowi, brak godnych warunków dla założenia rodziny i wychowania dzieci, najbardziej jednak mentalność rodem z ZSRR napędzają tę machinę własnoręcznego unicestwiania się. Sytuacja demograficzna kraju wygląda tragicznie, społeczeństwo starzeje się, lecz państwo nadal uprawia politykę zagłady własnych obywateli.
Dokąd zmierzasz, Ojczyzno? Jak to się stało, że wczorajsi bandyci i spekulanci, dziś to szanowani politycy i biznesmeni? Jak to się stało, że rządzi Tobą ta hołota, która okrada i poniża Cię, Matko? Czemu dumny naród rosyjski żyje w nędzy i degraduje na własną prośbę?