(...pokračování: IV/XIII)

Miliony Arlekina – pieniądze Bohumila Hrabala



…Pochyliłem się do okienka kasy, był wieczór, kasjerka miała rude włosy. Powiedziałem:
– Poproszę bilet!
Poznała mnie i spytała:
– Pojadę tam, gdzie najpierw zatrzymają się pani oczy – ja na to.
Zaśmiała się.
– Jak to: najpierw? Ciągle przecież patrzę na bilety.
– Wie pani co? – mówię. – Zrobimy tak. Proszę patrzeć na mnie i lewa ręką wyciągnąć jeden bilet.
Ona jednak chichotała:
– Ależ, panie dyżurny ruchu, ja mogę sprzedawać nawet po ciemku
A więc powiedziałem:
– Siódmy rząd, siódma kolumna, siódemka jak u Żydów.
Sięgnęła tam i wciąż patrząc na mnie, nie spuszczając ze mnie oczu, oświadczyła:
– Do Bystrzycy koło Beneszowa, dwadzieścia osiem koron…
(s. 30-31).

Przecież jednak w tym samym utworze pieniądze pojawiają się w zgoła odmiennej, bo wyraźnie groteskowej konfiguracji. Wystarczy wspomnieć osławioną rentę pradziadka narratora-bohatera:

[który] urodził się w tysiąc osiemset trzydziestym roku, w roku tysiąc osiemset czterdziestym ósmym był doboszem i w tej funkcji włączył na Moście Karola; tu studenci rzucali w żołnierzy wyrwanymi z bruku kamieniami i trafili pradziadka w kolano, czyniąc zeń kalekę na całe życie. Od tego czasu pradziadek otrzymywał rentę, dukata dziennie, za którego kupował sobie butelkę rumu i dwie paczki tytoniu, i zamiast siedzieć w domu, palić i popijać – włóczył się po ulicach i po drogach polnych, najchętniej tam, gdzie ludzie ciężko pracowali i tam pradziadek drwił z tych robotników i pił ten rum, i palił ten tytoń, tak że co roku tak gdzieś pradziadka Łukasza zbito, że dziadek przywoził go do domu na taczkach. Pradziadek jednak, ledwie się z ran wylizał, znowu tak długo wypytywał ludzi, kto na tym lepiej wyszedł, aż znów go ktoś gdzieś sprał zupełnie nie po chrześcijańsku. Dopiero upadek Austrii zabrał pradziadkowi tę rentę, którą otrzymywał przez siedemdziesiąt lat. A za Republiki ta renta przestała wystarczać na butelkę rumu i dwie paczki tytoniu, mimo to jednak pradziadka Łukasza co roku bito gdzieś do nieprzytomności, nadal bowiem chwalił się tymi siedemdziesięciu laty, kiedy to codziennie miał butelkę rumu i tytoń. Tak długo to pradziadek robił, aż pewnego dnia w tysiąc dziewięćset trzydziestym piątym roku zaczął się chwalić przed kamieniarzami, którym właśnie zamknięto kamieniołom, i ci tak go zbili, że umarł. Doktor mówił, że mógłby żyć jeszcze ze dwadzieścia lat.
Zdroj citace
Wojciech Soliński
3;4;5

Mohlo by vás z této kategorie také zajímat